niedziela, 17 stycznia 2010

Sięgnij, gdzie prąd nie sięga

Zaczęło się niewinnie. Piękna działka, urokliwa okolica, spokojni sąsiedzi. Miasto całkiem niedaleko, ale już nie słychać grzmotów ciężarówek ani wycia karetek. Idealnie. Potem były miesiące z projektami. Dom pasujący do okolicy, stylizowany na dworek, koniecznie parterowy. Duże okna, taras i dwie okrągłe kolumienki. Gdy już Menuet został wybrany, równie niepozornie rozpoczęto jego budowę. Jego surowe pokoje ochrzciliśmy nieraz (na różne, tylko nam znane sposoby) podczas „przedprzeprowadzkowych ognisk”. Kiedy Menuet już odziany był w kapelusz do ostatniej dachówki, zgodnie z koleją rzeczy zajęto się skromnym ogródkiem i wielką połacią trawnika (posiano, w międzyczasie jakiś sympatyczny operator swoją koparką zmiażdżył moją prywatną brzózkę, którą podwędziłam z odporyszowskiego lasu). Gdy przyszła pora na umeblowanie domu, wszyscy byliśmy tak wykończeni całym tym budowlano-remontowym rozgardiaszem, że nie mieliśmy siły się cieszyć. Radość nastała po pierwszej kąpieli w wannie, w której nie trzeba podciągać kolan pod brodę, a ekstaza ogarnęła obie nowe lokatorki Menueta, gdy rozłożyły się w swoich wielkich, wygodnych łóżkach dwa na dwa.

Pierwsze spięcie (dosłownie) nastąpiło niecały miesiąc po przeprowadzce. Na moje szczęście (choć w ogólnym rozrachunku – nieszczęście) w tej uroczej dziurze nie było Internetu, więc brak prądu nie przeszkodził mi w żadnej namiętnej kłótni czy też ciekawej rozmowie o niczym. I, mimo tego, że lubię świece, byłam z powodu zaistniałej sytuacji wściekła. Powodem mojej furii był fakt, że bojler był na prąd, a bojler bez prądu oznaczał zimny prysznic (po raz kolejny dosłownie). Podejrzewam, że nie będzie zaskoczeniem, gdy powiem, że prąd włączono w chwili, gdy przemarznięta do szpiku kości wypadłam z wanny na lodowate płytki.
Drugie spięcie zaistniało... dwa dni później. Scenariusz ten sam, pomimo mojego zwlekania z kąpielą.
Sto dwudzieste trzecie spięcie (poprzedzone codzienną serią spadków napięcia spowodowanych jak najbardziej legalną działalnością u sąsiada w garażu) przypadło na czas, kiedy udało mi się wywalczyć stałe łącze na mniej stałych kablach. Wtedy już byłam w trakcie namiętnej kłótni, a awaria prądu sprawiła, że problem rozlazł się po kościach, a to całkiem niedobrze, bo nie postawiłam na swoim.
Dwieście spięć później pisałam pracę dyplomową. Straciłam cztery podrozdziały.
Sześć lat i n spięć później siedziałam przed komputerem i robiłam korektę artykułów do Ad Astry w chwili, gdy (jak nietrudno się domyślić) nastąpił kolejny bum. Straciłam trzy godziny, niemal wszystkie poprawione artykuły i jeden, którego pisanie prawie ukończyłam.
Podczas pisania tych stron siedem razy włączono prąd i następnie wyłączono po sekundzie. W chwili obecnej płynie przez kable, ale nie będzie dla mnie zaskoczeniem, jeśli za minutę znów będę polegać na baterii.
Jaki morał możemy wyciągnąć z tej historii? Zanim się przeprowadzisz, zaopatrz się w program wykonujący auto zapis tworzonych dokumentów. Średnio co minutę. Zapas świeczek w każdym pomieszczeniu również się przyda. I pamiętaj: nie cierpisz na darmo! Gdy przyjdzie wiosna, a ty wyjdziesz za dom i spojrzysz na ten piękny las, i zachłyśniesz się zdrowym, rześkim powietrzem, zrozumiesz, że brak prądu to niewielka cena za to, że nie słyszysz tirów, karetek, a i ludzie zza płotu są w porządku. Poza tym, czyż to nie wspaniały temat do pisania? Nie mieć prądu przez kilka godzin średnio raz na dwa tygodnie mając energetykę po sąsiedzku.

2 komentarze: