czwartek, 22 października 2009

TV Polonia: 08.15 Domowe Przedszkole

W ramach wsparcia studenckiego, magisterskiego, filologicznego i każdego innego, jakie się nawinie, jak również dla czystej przyjemności, zaczęłam czytać felietony szanownego kolegi Wilsona, współtowarzysza doli i niedoli na SUM-ie. Już na drugim poprzestałam, zatapiając się w rozmyślaniach dotyczących tematyki tegoż faka właśnie (patrz: www.axunarts.pl, F*U*C*K #2: ...to się lubi co się ma). Żeby nie było, że bezczelnie podkradam temat, na swe usprawiedliwienie mam ten oto fakt, iż kilka dni temu przez trzy godziny namiętnie studiowałam archiwalne ramówki telewizyjne (tu: Forum Media2.pl - wątek: Archiwalne ramówki telewizyjne). Refleksje nasunęły się same.
Trzy dni temu, nie pamiętam, dlaczego, zaczęłam się po raz wtóry napalać na pewien program ogrodniczy. Namiętnie go oglądałam jakieś 15 lat temu, w niedziele o 9:00 lub 9:30, na TV Polonia, a może na Krakowie, zaraz przed Disco Polo Live. Nastawiałam się na to, że sobie gdzieś obejrzę, na YouTube albo innej Wrzucie. Tak to za mną chodziło, chodziło, a w chwili, gdy przypomniałam sobie o tym przy komputerze, okazało się, że... zapomniałam tytułu programu. Ja nie z tych, co to łatwo się poddają, toteż podjęłam poszukiwania na szeroką skalę. Przejrzałam wiele forów telewizyjnych i ogrodniczych. Przebrnęłam przez x stron z archiwalnymi ramówkami. Ostatecznie trafiłam na post pewnego pana, który informował, iż jest w stanie udostępnić kopie programów. Pana dopadłam na gadu-gadu, ładnie poprosiłam, dwa dni później podałam adres, a zaraz potem zaczęliśmy się rozwodzić nad mentalnością i uwstecznieniem dzisiejszej młodzieży. Ale, kochani, nie o to, nie o to.
Z każdą kolejną ramówką, z każdym kolejnym programem, pojawiało się to uczucie, ten ogromny sentyment i tęsknota za czasami, kiedy telewizja to było coś. Wiadomo, coś z niczego nie powstanie, za to coś na nic przerobić wcale nie jest trudno. Telewizja w ciągu kilku, kilkunastu lat (ciężko mi określić tę granicę, po prostu od pewnego momentu telewizji nie oglądam) przekształciła się w twór, który artyście nie bardzo się udał. Co za dużo to niezdrowo, przesadzać z makijażem nie wolno, ulepszanie się potrójną dawką witamin też nie jest wskazane. Tu style, tam wenezuelskie dreszczowce, od góry ślubne zmagania, od spodu szesnasta premiera kolejnej komedii dla kretynów, a bokiem wychodzi głupota, tandeta, kicz i puste umysłowe kalorie. Nawet Domowe Przedszkole już nie to samo, które się na leżakach oglądało z całą grupą starszaków pod opieką pani Marzenki.
Z ciekawości i chęci zobaczenia, co się u początków kryje, dogrzebałam się do ramówek z lat 60-tych i 70-tych. Znalazłam bardzo ciekawą ramówkę z roku 1972, dla mnie tym ciekawszą, że pod koniec tegoż urodził się mój brat. Przeklejam ją tutaj z przeświadczeniem, iż jest to istotny punkt odniesienia dla moich wyjaśnień:

Program 1
8.25 "Południk zero" - film polski (16 lat)
9.55 Dla szkół. Wychowanie techniczne (kl. I-III lic.): Dokumentacja techniczna
10.25 Przerwa
10.55 Dla szkół. Wychowanie techniczne (kl. VII-VIII): Rysunek techniczny (Katowice)
11.25 Przerwa
15.20 Politechnika TV - kurs przygotowawczy. Fizyka. Prof. W. Mościcki: Ruch jednostajny po okręgu - cz. I (Gdańsk)
15.55 Fizyka. Prof. W. Mościcki: Ruch jednostajny po okręgu - cz. II (Gdańsk)
16.25 Program dnia
16.30 Dziennik Telewizyjny
16.40 Dla dzieci: Pora na Telesfora
17.25 Nie tylko dla pań: "Dla ciebie śpiewam, moje miasto" - recital Pavła Liski.
18.10 Telewizyjny Kurier Mazowiecki
18.30 W krainie polarnej nocy - program popularnonaukowy
19.00 Turystyka i wypoczynek
19.20 Dobranoc - Teatr Arlekina (Wrocław)
19.30 Dziennik Telewizyjny
20.05 "Rekiny z Nicaraguy" - film dokumentalny ("Człowiek i morze") - kolor
20.30 Kraj - magazyn społeczno-polityczny
21.10 Scena Monodram. "Drzewo bez korzeni" wg Nikołaja Chajtowa - w wykonaniu Władysława Hańczy
21.50 5 milionów - program rozrywkowy
22.20 Dziennik Telewizyjny i wiadomości sportowe
22.45 Program na sobotę
(Źródło: http://forum.media2.pl/viewtopic.php?pid=57310#p57310 )

U nas w domu jeszcze żyło się czasami pralki Frani i książek typu Twój Fiat 126p. Niejako wychowałam się na tych peerelowskich ochłapkach, z zeszytów do techniki lub mechaniki ojca czy brata robiąc kolorowanki, więc qausi-wspomnienie tych czasów dmuchnęło mi w twarz praktycznością. Pomijając to, jeszcze za komuny, w czasach mojego dzieciństwa, rodziny były bardziej rodzinne, a bliscy bardziej bliscy. To sprawiło, że z biegu flat skrin chciałam wymienić na poczciwy dziewiętnastocalowy Panasonic, który był naszą dumą w latach 90-tych XX wieku. Niestety, wymiana odbiornika programu nie zmieni. A szkoda.
Mama mnie dziś zapytała, które programy domówić, które zostawić, z których jeszcze zrezygnować. A ja myślę, po co? Przez ponad 5 lat w tym domu w sumie przed telewizorem spędziłam może pół doby. Macham więc ręką i jej to zostawiam. Właściwie nie wiem, po co to wszystko. I tak jej ulubionym programem jest TVN Meteo.

P.S. Sprawdziłam. Domowego Przedszkola już nie ma. Inne za to są, Domisie i różne takie kudłacze.
P.S.2. Czy ktokolwiek pamięta Teleranek!?

środa, 21 października 2009

Analfabetysm fturny

W wieku komputerów, w dobie Internetu, w dniu lekcji języka angielskiego podszedł do mnie uczeń. Ni genialny, ni beznadziejny - ot, trzynastolatek. Podszedł z zeszytem otwartym na homełork i merdając mi tą makulaturą przed nosem mówi: prze pani, bo ja zapomniałem tych wyrazów wypisać, znaczy się wypisałem, ale nie pięć tylko trzy, więc tak... i już nie słucham dziada, bo moje strzelające błyskawicami spojrzenie spoczęło na zdaniu, cytuję: wypisz pienć wyrazuf, kture będo... Posłusznie melduję, iż mimo mojej osobistej furii, niczego nieświadom uczniak uszedł z życiem. I w kółko, i w kółko, i od nowa pojawia się ta straszna, przerażająca i utarta jednocześnie moralizatorska nuta: bo nie czytają książek! Jednak czy to tylko od oczytania zależy?
Do tej pory nauczycielstwo nie było tematem popełnianych przeze mnie notatek, ale - jak to mówią - przyszła kryska na matyska, więc i nauczycielom (mnie też niby, ale się wykpię i siebie nie ochrzanię!) oberwać się musi.
Dawno, dawno temu, bo cały rok z miesiącem, miałam przyjemność (o dziwo) uczyć języka polskiego w kilku klasach gimnazjalnych w zacnym gimnazjum nr X im. Y w mieście o przepięknej nazwie Z. W sumie w ciągu miesiąca udało mi się poznać ok. dziewięćdziesięciu całkiem znośnych gimnazjalistów. Na lekcjach było raz lepiej raz gorzej, niemniej jednak dobrze ich wspominam i śmiem twierdzić (za comiesięcznym potwierdzeniem pewnego nadgorliwca), że oni mnie również. Lubili interpretować poezję, tworzyć inscenizacje, a nade wszystko rywalizować o plusy. Plusy zgarniali głównie przy gramatyce, kiedy zadania robili na wyścigi. Piękne czasy. Sielanka się skończyła po dyktandzie. Po spędzeniu wieczoru nad dziewięćdziesięcioma (około - cały czas) pracami, wpadłam w otchłań rozpaczy. Na wszystkie te pracy dokładnie TRZY były napisane na ocenę pozytywną. Znów pobrzmiewa to echo: bo nie czytają książek! Zgadzam się - ja czytałam, byków nie sadzę, ale za to nie znam ani jednej zasady ortograficznej. Ale nie tak szybko...
Następnego dnia przytargałam do szkoły się, a za mną moją pokiereszowaną belferską wiarę, która pałą po łbie dostała (bo przecież wiadomo, o jaką pałę chodzi...). Jako oczywista praktykantka powlokłam się do mojej opiekunki i podzieliłam się z nią informacjami odnośnie dyktanda. I mówię, że same banie, trzy tylko oceny pozytywne, ja nie wiem, co mam z nimi zrobić, poprawa? Ołówkiem te oceny wpisać do następnego dyktanda? I właśnie wtedy moja belferska wiara pochowana została, pochowana twarzą do dołu i poza cmentarzem! Spokojnie, ja wiedziałam, że tak będzie, nie ma sobie co głowy zawracać, proszę tych ocen nie wpisywać i przejść do następnego tematu. Po pozbieraniu szczęki z podłogi, ochłonięciu i niejakim uodpornieniu się na otoczenie pokoju nauczycielskiego, zaczęłam się zastanawiać, czy taka postawa jest wybrykiem charakteru czy efektem obycia się belfra z nauczaniem i znudzenia, wielokolorową przecież, rzeczywistością. Obawiam się jednak, że nie dowiem się tego nigdy, gdyż takiego wybryku charakteru nie posiadam, a znudzić się nie mam czym, bo w szkołach etatów notorycznie brak.
W związku z tym, że każda baja oprócz morału ma szczęśliwe zakończenie, tutaj też się ono znalazło. Otóż okazało się, że zdecydowana większość uczniów woli nauczyciela, który wymaga, a nie tego, który macha ręką, bo i tak wiedział, że tak będzie. I w chwilach zwątpienia w swe umiejętności metodyczne czytam te zdania kilka razy: Czy będzie miała Pani jeszcze praktyki w naszym gimnazjum? Pytam, ponieważ lekcje z Panią były dużo ciekawsze niż lekcje z Panią XYZ ;)