wtorek, 20 kwietnia 2010

I nic nie zepsuje mi humoru!

















Nie ma znaczenia, czy to za sprawą korzystnego biometru, cudzej życzliwości czy wyjątkowo dobrej kawy - każdy z nas ma taki dzień, w którym nic nie jest w stanie popsuć mu humoru.

Obudziłam się pięć minut przed budzikiem, co jest zwykle dla mnie ogromną tragedią. Tego poranka jednak czułam, że nic nie zepsuje mi humoru. Spokojnie wstałam, pół godziny spędziłam w garderobie zrzucając z wieszaków stare swetry tylko po to, żeby znaleźć jedną, przyzwoitą bluzkę. Niespiesznym krokiem udałam się do łazienki, namalowałam sobie oczy, po czym... zorientowałam się, że zabraknie mi czasu na śniadanie. Niby żadna nowość, ale przecież obudziłam się pięć minut przed budzikiem! To nic! Nic nie zepsuje mi dziś humoru!

Do firmy zajechałam dwie minuty po siódmej. Cztery minuty po siódmej wpadł szef i ochrzanił mnie za spóźnienie (zapomniałam o powiadomieniu w razie wyłączenia alarmu, które dostaje SMS-em). On również nie zdążył zjeść śniadania, co było bezpośrednią przyczyną obwinienia mnie za wszystkie rozbiory Polski. Nie, tym razem nic nie zepsuje mi humoru!

O siódmej trzydzieści zadzwonił zziajany Zbyszek i poinformował mnie, że w koparce skończyło się paliwo. Uspokoiłam go, po czym - przepełniona optymizmem - zapakowałam do firmowego samochodu trzy puste kanistry i siebie. Dojeżdżałam już do stacji, gdy jadący przede mną kierowca TIR-a uznał, że zatankuje właśnie tam. Dwadzieścia minut oczekiwania, aż pan kierowca zwolni oba stanowiska do tankowania również nie zepsuło mi humoru. Grzecznie poczekałam na swoją kolej, co opłaciło się, a jakże, gdyż za moje kanistry wziął się zabójczo przystojny mężczyzna. Do dziś dziękuję mu za to, że nie zwrócił mi uwagi, że mam dżem na twarzy. Ależ skąd, to również nie zepsuło mi humoru!

Ruszyłam w trasę. Piękny dzień, wiatr włosy rozwiewa... a nie powinien, bo bardzo długo próbowałam je upiąć. Próbuję zasunąć szybę... której nie ma, bo się gdzieś zapadła. Ale nie ma tego złego, przecież nic nie zepsuje mi dziś humoru. Zrobiło się ostro, zrobiło się rajdowo, całe siedemdziesiąt na budziku! Wtem kierowca przede mną gwałtownie zahamował. Ja za kierowcą, za mną zepsute siedzenie, za siedzeniem zepsute żelastwo, a za żalastwem trzy kanistry benzyny spokojnie się położyły. Zjechałam w boczną drogę, co by nieszczęsne postawić. Zatrzymałam się na poboczu, otworzyłam bagażnik, weszłam do niego, wypięłam pupę w celu drzwi podtrzymania, bo siłownik nie działał i w tej pozycji rozpoczęłam proces stawiania. Ręce w benzynie, kolana w błocie, pupa w smarze - nie, nic nie zepsuje mi dziś humoru!

Ruszyłam w dalszą drogę. Traf chciał, że wyjechałam zaraz za traktorem. Spokojnie jednak czekałam, przepuszczając samochody z naprzeciwka. Gotowa do wyprzedzania... zostałam wyprzedzona razem z traktorem przez super wypasioną furę. Za super wypasioną furą z rozpędu ruszyła ciężarówka. Za ciężarówką z rozpędu ruszyłam ja. Jak się po chwili okazało, był to przewóz bydła. Niestety, szyba nadal tkwiła w drzwi czeluściach. Ale i to nie było w stanie zepsuć mi humoru.

Wracałam długo, powoli. Dojechałam do firmy cała i zdrowa. Zadowolona, spokojna weszłam do łazienki. Wciąż na rękach mając smar i benzynę, sięgnęłam po Ludwika, który osamotniony stał na umywalce. Nałożyłam odrobinę na dłoń. W swym wielkim szczęściu i euforii klasnęłam mocno w dłonie (nie pytajcie, dlaczego...). Ludwika na dłoni już nie było, za to zerkał na mnie uroczo z mego biustu. Och, Ludwiku, i ty mego humoru nie zepsujesz! Wróciłam do biura, spokojnie zrobiłam sobie kawę. Wypiłam ją bez większego uszczerbku na zdrowiu, nie licząc wielkiego siniaka na udzie po zderzeniu z biurkiem w drodze do łazienki. Poszłam umyć naczynia.

I wtedy spadł mi kubek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz